Tym razem nie mieliśmy na Giro naszej rodzimej ekipy kolarskiej, więc polskie kolarstwo reprezentowali czterej profi jeżdżący w barwach world-tourowych teamów. Dyskusja w naszym kraju głównie kręciła się, co zrozumiałe, wokół startu Rafała Majki. Kolarz z Zegartowic zajechał na Giro z fasonem, anonsowany nie tylko jako lider ekipy Tinkoff, ale i poważny kandydat do miejsca na podium generalnej klasyfikacji. Rafałowi pomagać w osiągnięciu celu miał, między innymi, Paweł Poljański.
Barwy Lampre reprezentował Przemysław Niemiec, który kończył już ten wyścig w pierwszej dziesiątce, lecz wiadomo było z góry, że w tym sezonie ekipa Saronniego nastawia się wyłącznie na sukcesy etapowe. Czwartym Polakiem (do ewentualnego brydża) był debiutujący w tak wielkiej imprezie Łukasz Wiśniowski z Etixx. Były pewne obawy, czy Łukasz da sobie radę w Dolomitach, bo chłopak górską kozicą nie jest i sylwetkę hoduje odpowiednią bardziej do klasyków brukowych, które sobie wybrał jako specjalizację.
Przemka Niemca zmogła choroba, musiał wycofać się na 14. etapie. Pozostała trójka ukończyła wyścig. Poljański i Wiśniowski zgodnie z przewidywaniami na dalszych pozycjach – nikt od nich nie oczekiwał rywalizacji w „generalce”. Ich rolą było wykonanie pożytecznej i nie zawsze zauważalnej pracy na rzecz swoich liderów i kolegów walczących o etapowe trofea.
Majka wraca do domu z „rekordem Polski” – 5 miejsce w klasyfikacji generalnej jest najlepszym polskim osiągnięciem. W naszej prognozie uznaliśmy to za plan minimum. Pytanie jednak, jakie były oczekiwania samego zawodnika i jego mocodawców. Co do Olega Tinkova, to jego wizyta na wyścigu nie pozostawiła wątpliwości. Wiadomo, że ambicje tego pana sięgają zdecydowanie wyżej i dał to jasno do zrozumienia.
Rafał w szczerej wypowiedzi udzielonej Adamowi Proboszowi skarżył się na brak dynamiki, uniemożliwiający utrzymanie koła najlepszych w momentach, gdy decydowały się losy etapów. Między wierszami pojawił się też motyw dalekiego od oczekiwań wsparcia zespołu. W takiej dyspozycji i takich okolicznościach więcej nie mogłem zrobić – tak można by podsumować wypowiedź naszego najlepszego górala.
Trudno się nie zgodzić. Zajęte miejsce odzwierciedla faktyczny układ sił. Podium ubiegłorocznej Vuelty zaostrzyło apetyty polskich kibiców i niewielu chciało wcześniej przyjąć do wiadomości, że Giro to jednak wyższe piętro w skali trudności. Kiedy spojrzymy na końcową tabelę, nie bardzo widać, kogo Rafał miałby tu jeszcze wyprzedzić i co musiałoby się stać, by było to realne. A nie da się w żadnym wypadku powiedzieć, że zabrakło mu szczęścia. Przeciwnie, los i tak się postarał. Sprzątnął z drogi Zakarina, zaraził wirusem Landę – trudno wymagać więcej.
Nie od dziś wiemy, że Majka nie jest kolarzem eksplozywnym. Zarówno w stylu jazdy, jak i budowaniu kariery. Cierpliwie, krok po kroku, robi jednak postępy. Jest więc nadzieja, że będzie wspinał się jeszcze wyżej. Aby tak się stało, powinien dostawać kolejne szanse jechania Wielkich Tourów na własny rachunek. Czy występem na Giro przekonał do siebie potencjalnego pracodawcę? Okaże się, gdy przyjdzie czas podpisywania kontraktów.
Mikel Landa zeszłorocznymi fajerwerkami formy właśnie na szosach Giro, załatwił sobie kontrakt w Sky. Był na równi z Nibalim naszym faworytem. Sprawdziło się to, że jeden z nich wygra wyścig, jak i to, że drugi nie skończy jako drugi. Tym, co Bask pokazał w tej edycji, zanim zszedł z trasy, na pewno nowych pracodawców nie uszczęśliwił. Zamiast sukcesu, podtrzymali Brytyjczycy łatkę ekipy, która nie potrafi trafić z formą na Giro. A czy to przejściowa niedyspozycja nowej gwiazdy, czy też zapowiedź dłuższych kłopotów, przekonamy się w lipcu, bowiem Landa, nie zanadto zmęczony włoską eskapadą, dołączy do Froome’a i jego tourowej brygady już na Dauphine.
Wprawdzie inny Bask w uniformie Sky, Mikel Nieve, zdobywając koszulkę króla gór i wygrywając 13. etap, otarł łezkę z oka kibiców brytyjskiej ekipy, ale trudno traktować to w kategoriach sukcesu. Nieve dopiero w przedostatnim dniu imprezy wyprzedził długo prowadzącego w tej klasyfikacji Damiano Cunego. Zwycięzca Giro z 2004 roku dziś jest zaledwie swoim własnym cieniem, więc wielu odetchnęło z ulgą, gdy Nieve wjechał pierwszy na Col de la Bonette. Z drugiej strony, gdyby Cunego miał „na stare lata” zdobywać formę sposobem Di Luki, to może i lepiej, że jeździ, jak jeździ.
Dziś młodą, wschodzącą gwiazdą, jak niegdyś „Mały Książę”, jest Johan Esteban Chaves. Podbił serca kibiców kolarstwa śmiałą, ofensywną jazdą w równym stopniu, co otwartością, życzliwością i pogodnym charakterem. W ciągu kilku miesięcy, jakie upłynęły od udanej dla niego Vuelty, zrobił dalsze postępy. Przed startem stawialiśmy przy jego nazwisku znak zapytania, obawiając się o to, jak zniesie trudy tak wymagającego maratonu. Wprawdzie osłabł wyraźnie w decydującym momencie, gdy przyszło bronić maglia rosa przed desperackim szturmem Rekina z Messyny, lecz przed wyścigiem, zarówno on, jak i jego opiekunowie z Oriki, drugie miejsce braliby w ciemno. A ponieważ trudno by było traktować 25-letniego Kolumbijczyka jako odkrycie tego wyścigu, pozostańmy przy określeniu, że stanowił jedną z jego największych atrakcji.
Inną niewiadomą w naszym równaniu, która okazała się atutem imprezy, był Alejandro Valverde. Hiszpan nie zadowolił się etapowym trofeum. Pokazał dużą determinację w walce o miejsce na podium generalnej klasyfikacji i ostatecznie cel osiągnął. Ileż razy przepowiadano mu już zmierzch kariery? Lata płyną, a Valverde wciąż utrzymuje się w szpicy pogoni za trofeami. Apetyt na sukcesy jak u dwudziestolatka. Nie tak szybko odstawi rower do garażu.
Jego partner z Movistaru, Andrey Amador, prezentował się lepiej niż przed rokiem. Jeśli mimo to wystarczyło to tylko do 8. miejsca (czyli o 4 „oczka” niżej), to potwierdzenie faktu, że czołówka „generalki” była szersza i bardziej wyrównana niż w sezonie 2015. A Kostarykanin zapisał się w annałach Corsa Rosa, dopisując swój kraj do długiej listy państw, których obywatele dostąpili zaszczytu założenia różowej koszulki i krótkiej listy republik, mających pałac prezydencki w kolorze wściekłego różu.
Maglia rosa przymierzali też na podium trzej kolarze Etixx – QuickStep: Marcel Kittel, Gianluca Brambilla i Bob Jungels. Tym samym belgijska drużyna zapisała się „na różowo” w pamięci kibiców nie gorzej niż pałac w San José. Walka duetu Brambilla – Jungels o utrzymanie trykotu lidera i efektownie wygrany etap Matteo Trentina przysporzyły ekipie Łukasza Wiśniowskiego sporo punktów w rankingach popularności.
23-letni Bob Jungels wywalczył białą koszulkę najlepszego kolarza w kategorii młodzieżowej, a zajmując 6. lokatę nabył też prawo do nazywania go największą niespodzianką Giro 2016. Nam z „czarnych koni” sprawdził się Darwin Atapuma, który udanie finiszując w trzecim tygodniu, wskoczył do pierwszej dziesiątki. Top 10 zamyka Kanstantin Siutsou – zawodnik, o którym od lat wiadomo, że jest dużo lepszy niż wskazują na to wyniki jego startów. Zazwyczaj skazywany na rolę pomocnika, niewiele miał w karierze okazji, by w pełni zademonstrować swą wartość. Ale jak już taka sposobność się trafi, to wie, jak ją wykorzystać.
W dziesiątce najlepszych znaleźli się też Kruiswijk (4) i Rigoberto Uran (7), których do miejsc w przedziale 4 – 10 typowaliśmy. Natomiast nie skorzystali z naszej propozycji i nie znaleźli się tam: Domenico Pozzovivo (spory zawód), Ryder Hesjedal (jeszcze większy zawód) i Alexandre Geniez (ktoś go widział?).
klasyfkacja generalna 99. Giro d’Italia
Do listy tych, po których oczekiwano więcej, dodajemy Fabiana Cancellarę i zdobywcę czerwonej koszulki, Giacomo Nizzolo, który drugi rok pod rząd nie potrafił wygrać etapu, a zapamiętany zostanie głównie ze strzelenia focha w trakcie końcowej dekoracji.
Wśród pozytywów imprezy umieszczamy dwukrotnego zwyciezcę etapowego, Diego Ulissiego, będącego atrakcją czasówek, Primoža Rogliča oraz trochę „na wyrost” (bo sukcesu żadnego tu nie odniósł,ale było go widać) Joe Dombrowskiego. Efektownie zapisali się zwycięskimi sprintami André Greipel i wspomniany już Kittel, ale obaj zrazili sobie kibiców (zwłaszcza włoskich) przedwczesną rejteradą z szeregów peletonu. Podobnie jak Tom Dumoulin, który przynajmniej ma na pocieszenie różową koszulkę zdobytą na pierwszej czasówce.
W sumie, więcej mamy pozytywów niż rozczarowań. I nic dziwnego. Przeżyliśmy bardzo udaną odsłonę włoskiego touru, staramy się więc postrzegać sprawy w konwencji szklanki do połowy pełnej. Albo kielicha zacnego chianti, bo pod takim patronatem tegoroczne Giro przebiegało.
Na koniec, w takim właśnie pozytywnym duchu, wspomnimy wielkiego pechowca, Ilnura Zakarina. Opuścił wyścig po ciężkim wypadku na pamiętnym 19. etapie, ale nikt chyba nie uzna go przegranym. Wręcz przeciwnie, Rosjanin rozwiał wątpliwości dotyczące jego możliwości konkurowania o podium Wielkiego Touru. Sukces był w jego zasięgu. Mimo pewnych braków technicznych, będących jego piętą achllesową, stał się w tym miesiącu pełnoprawnym członkiem elity grand-tourowców. I być może za rok przyjedzie tu, jako jeden z mocnych faworytów.
A za rok jubileuszowa, setna edycja Giro. Wypadałoby zgromadzić godną tego wydarzenia stawkę konkurentów. Miejmy nadzieję, że jego organizatorzy nie uderzą z tego powodu w wielkie dzwony i nie pójdą w jakąś monstrualną gigantomanię. To ostatnie niech zostawią ASO i Wielkiej Pętli. I nie chcemy startu w USA, Japonii, Katarze czy na Księżycu. Bo Giro kochamy za to, że jest takie, jakie jest – czyli na wskroś włoskie.
Krzysztof Suchomski
W którymś z wywiadów Vegni powiedział, że wszystkie etapy setnej edycji odbędą się we Włoszech. Japonia i wjazd na Fuji dopiero w 2018.
Vegni już mówił różne rzeczy i nie zawsze to się potem sprawdzało. Mam nadzieję, że Japonia czy USA to tylko takie gadanie, żeby wywołać ferment i sprzedać trochę gadżetów na tamtejszych rynkach. Wywożenie trzech etapów na inny kontynent w przypadku wyścigu kolarskiego jest bez sensu. Do naturalnego zmęczenia podróżą dojdzie jet lag, czyli skutki raptownej zmiany stref czasowych.
Całkowicie się zgadzam, zwłaszcza że ukształtowanie terenu we Wloszech oraz jakość dróg stwarzają niemal nieograniczone możliwości jeśli chodzi o trasę. Kończę właśnie tworzyć własny projekt trasy następnego Giro (just for fun!) i muszę przyznać, że największym problemem wydaje się nadmiar pięknych miast do odwiedzenia, czy wspaniałych przełęczy do pokonania – po prostu nie da się ich wszystkich zamknąć w ramach 21 etapów. Poza tym, tak jak mówisz wizyta na innym kontynencie to logistyczna katastrofa, a sam wyscig jakis taki mniej włoski.
Projekt trasy Giro? Brzmi ciekawie. Podzielisz się nim z nami, gdy będzie gotowy?
Też czytałem, że wyłącznie Włochy.
Podoba mi sie hasło pozytywnego myślenia, tego w kolarstwie brakuje, a wiele osób się koncentruje tylko na tym, by za przeproszeniem „srać do własnego gniazda”. Potem nie ma się co dziwic, że kolarstwo ma taką opinię.
Majka za występ nota 4+ w skali szkolnej. Nie ma błysku, ale co sezon potwierdza, że nalezy doświatowej czołówki.
Dlatego nie przypadkowo dobrałem taki tytuł. Odczuwam pilna potrzebę propagowania pozytywnego myślenia w środowisku. Zbyt wielu zebrało się przy kolarstwie malkontentów i kombinatorów próbujących ugrać coś dla siebie na pompowaniu afer.
Włochy szczęśliwe bo Giro pokazało, że z ich kolarstwem nie jest tak źle jak jeszcze mówiono 2-3 lata temu, gdy Nibali był osamotniony. Oprócz Nibalego pokazują się i wygrywają etapy Ulissi i Brambilla, jest Visconti, , a z nieobecnych Aru, Rosa i paru młodych obiecujących sprinterów. Słabiej wypadli Bardiani i młodzi z Cannondale, Formolo i Moser.
Zgadzam się z oceną, że to było bardzo udane Giro, jedno z najlepszych w ostatniej dekadzie
Jest lepiej, bo są i gwiazdy i perspektywiczni kolarze. Ale z kolei z roku na rok jest gorzej pod względem organizacyjnym i finansowym. Włoskie teamy podupadają, niestety. W przyszłym roku możemy doczekać się World Touru bez włoskiej ekipy. To jednak cios dla ambicji Włochów.
Szklanka do połowy pełna, i tak trzymać Bossie.Dzięki za kolejny tekst. Pozdrawiam
Muszę jeszcze pomyśleć nad aspektem jakościowym. Szklanka pełna, OK. Ale czym napełniona? To przecież najważniejsze 😉
Na zdrowie, Tomku